W podziemnym parkingu wita nas muzyka Elvisa Presleya, klimatyczny amerykański wystrój i Lincoln Continental z 1966 r. Taki, którym jeździł Król Rock and Rolla. Jakby tego było mało, wita nas figura Elvisa i porozrzucane płyty winylowe, a  w oddali pozuje Marilyn Monroe. Trudno wyobrazić sobie lepsze pierwsze wrażenie.

Najpierw próbuję ogarnąć wzrokiem całą ekspozycję co nie jest łatwe, bo każdy eksponat zaprasza do siebie. Dzięki niecodziennej dekoracji perełki amerykańskiej motoryzacji, opowiadają własną historię. Są to opowieści o Ameryce z lat 50-70 XX wieku. Właśnie motoryzacyjne eksponaty z tamtych lat znajdują się w kościerskim Muzeum American Old Cars. Są wśród nich wyjątki jak Desoto z 1938 r. – stylizowany na popularnego „złomka”, czy zielony Buick Riviera z 1989 r., który pozuje do gangsterskiej opowieści. Są ślady od policyjnych kul oraz dowody rzeczowe takie jak pistolet i porozrzucane dolary. Ten pojazd może kojarzyć się także z popularnym filmem „Rocky”. Nic dziwnego, bo właściciel tego ekskluzywnego zbioru Krzysztof Kupper dba o to, aby w jego prywatnym muzeum znajdowały się właśnie klasyki amerykańskiej motoryzacji.

Chyba nietaktem byłoby stwierdzenie, że zaczęło się niewinnie, bo już pierwsze amerykańskie auto pana Krzysztofa Cadillac De Ville Convertible z 1968 r. było nietuzinkowym kabrioletem. Posiadający 375 KM bordowy sześciometrowy krążownik dawniej był marzeniem największych tego świata. Wiedział o tym kościerski pasjonat, bo oprócz wiedzy z kolekcjonowanych pism motoryzacji amerykańskiej był już wcześniej w niemieckim muzeum i na hanowerskiej wystawie. Tam po raz pierwszy prowadził długi samochód pochodzący zza „wielkiej wody”.

Po odrestaurowaniu Cadillaca, Krzysztof Kupper natrafił na przeszkodę. – Wtedy tuż przed letnim sezonem padła pompa wody i auto długo nie mogło jeździć – opowiada. – Pomyślałem sobie wówczas, że muszę mieć drugie auto. Kupiłem drugie po to, abym mógł jeździć nimi na zmianę, lub aby mieć drugie w razie awarii. Dwa lata później nadarzyła się okazja do zakupu kolejnych. Był duży spadek dolara. Pamiętam, że kosztował 2,18 zł. Poprosiłem kolegę, aby poszukał dla mnie w Stanach białego Cadillaca Sedana De Ville z 1959 r. Taki ze skrzydłami, który był uznawany za symbol Ameryki. Tymczasem dowiedziałem się, że jest również do nabycia Cadillac Fleetwood z 1954 r. w kolekcjonerskim stanie. Na początku nie byłem zdecydowany, ale kolega przekonywał mnie, że jest naprawdę zadbany, a w środku to już jest „bajka”. Twierdził, że nawet lepszy niż tamten z 1959 r., który był do remontu. Więc się zdecydowałem. Choć mówiłem mu, że wolałbym Lincolna Continental z 1960 r. Później otrzymałem wiadomość, że mamy również wymarzonego Lincolna – wspomina pasjonat wskazując na ten model dodając, że zawsze podobała mu się ta „gangsterska linia”. Zapewne nie tylko miłośnicy motoryzacji wiedzą co miał na myśli. Pan Krzysztof kontynuuje opowieść o trzech autach z USA. – Za jednym razem płynęły do mnie trzy samochody. Proszę uwierzyć, że to była dla mnie wybuchowa dawka adrenaliny. Nadszedł wreszcie ten dzień, w którym przypłynęły kontenery. W pamięci utkwiła chwila ucinania zamknięć i otwarcia kontenera. Potem drugi i trzeci. Zapakowaliśmy je na wielką lawetę. To była dla mnie magiczna chwila – wspomina z nostalgią.

Gdy już miał pięć amerykańskich pojazdów zaczął myśleć o zbudowaniu wielkiego garażu. – Chciałem mieć takie miejsce, które będzie wstanie pomieścić kolejne samochody, które zapragnę. Mimo tego, że miałem już pozwolenie na budowę, postanowiłem zmienić projekt, aby zaspokoić potrzeby. W ten sposób powstał 800-metrowy garaż. Teraz mam pole do popisu – opowiada pan Krzysztof. Ku uciesze, zapowiada, że to nie koniec. Dzisiaj znajduje się tam 20 samochodów. Nie wszystkie są w idealnym stanie. Niektóre celowo są stylizowane na typowe pojazdy amerykańskich ulic. One też opowiadają jakąś historię. Są pokryte patyną lub lakierowane w odpowiedni sposób. Dobrym przykładem jest wspomniany „złomek”, u którego celowo świeci się tylko jedna lampa. Posiada na sobie kilka warstw podkładów i lakierów, które były ścierane aż do uzyskania odpowiedniego efektu, po czym nałożono bezbarwny lakier. – Ten pojazd sprawia wrażenie, że był wielokrotnie malowany z widoczną rdzą, ale nie jest zgnity. To przyciąga uwagę odwiedzających – wyjaśnia. – Czasami po prostu nie ma sensu odnawiać. Nieraz renowacja kosztuje więcej niż wynosi ich wartość, przekraczając nawet 130 tys. zł – wyjaśnia. Jednak zapowiada, że akurat stojący w kącie zniszczony zębem czasu Lincoln Continental z 1976 r. także doczeka się renowacji. Przy okazji warto dodać, że najdroższe amerykańskie auta z lat 70. ubiegłego wieku na desce rozdzielczej posiadały inicjały właściciela auta wykonane z 22-karatowego złota.

Prezentacja pojazdów w American Old Cars zdradza także dystans i poczucie humoru właściciela. Stoją tam również: taksówka Plymouth, policyjny Buick, wojskowy Jeep czy Pick Up z 1952 r. Muzeum nie tylko jest miejscem do prezentacji aut, ale również garażem pana Krzysztofa. W dniu naszego spotkania przed budynkiem stał zaparkowany Ford Mustang z 1966 r. Właściciel przyznaje, że przez jakiś czas nie uważał go za takiego klasyka, aby go posiadać w swojej kolekcji. – Pewnego dnia ktoś do mnie powiedział, że posiadam niezłą kolekcję, ale nie mam najważniejszego auta, Forda Mustanga. Wjechał mi w ten sposób na ambicję – śmieje się Krzysztof Kupper.

Zwarzywszy na fakt, że pierwsze auto zakupiono 12 lat temu, a dzisiaj jest ich już 20 należy mieć pewność, że dynamicznie rozwijający się zbiór nie jest jeszcze zamknięty. Czym nas jeszcze zaskoczy pan Krzysztof? Zapewne czymś, co będzie posiadało niebanalną historię. Już nie mogę się doczekać kolejnej wizyty w American Old Cars. Obiecuję sobie, że usiądę na jednym z wygodnych foteli wyjętym z jakiegoś krążownika. Delektując się widokiem będę sobie przypominał sceny z amerykańskich filmów.

Bogdan Adamczyk