Zbiór bytowskiego pasjonata marki Volkswagen regularnie się rozrasta, jednak nie ilość, a jakość jest stawiana na pierwszym miejscu. Każdy z jego pojazdów jest szczególny. Marcin Idzik posiada już 7 aut rodem z Wolfsburga.

Dlaczego VW? Zaczęło się 20 lat temu. – Moim pierwszym autem był Volkswagen Jetta I – mówi Marcin Idzik. Potem były kolejne, głównie Golfy. – Szkoda, że je sprzedawałem. Niektóre z nich dzisiaj byłyby unikatami. Obecnie są wiele warte, ale kto dawniej mógł przypuszczać, że będę je odrestaurowywać – opowiada z żalem, dodając: – Zainteresowanie motoryzacją umocniła znajomość z Jackiem Szymczakiem. On miał Golfa GTI, którym pojechał na pierwszy zlot VW na Pomorzu. Dołączyłem do niego. Później było nas w okolicy ok. 20-30 posiadaczy Volkswagenów. Jeździliśmy na zloty do Warszawy, Poznania, Torunia czy Trójmiasta. Z czasem ekipa się wykruszyła. Wielu sprzedało swoje auta. 

Na zlotach chcieliśmy trochę się wyszaleć. Były nawet zawody w paleniu gum. Czasami zabieraliśmy busa pełnego zapasowych opon. Dziś, z racji tego, że jest mniej tych aut i mam do nich większy szacunek, szkoda ich na takie wyczyny, choć zdarzają się i teraz okazje, aby na lotnisku podszlifować swoje umiejętności – dodaje.

 

Jeden z Golfów w kolekcji już raz był w posiadaniu jego rodziny. – Gdy brat zdał egzamin na prawo jazdy, kupiłem mu w prezencie GTI z 1983 r. Po 3-4 latach Rafał sprzedał go koledze Bartkowi. Kilkanaście lat temu ja go z kolei odkupiłem. To bardzo unikatowy model z krótkiej serii Pirelli. Choć był w dobrym stanie, postanowiłem go odświeżyć. Zastanawiałem się nad zabezpieczeniem podwozia. Nie myślałem o całkowitym malowaniu. Pewnego piątku, gdy auto już stało w warsztacie Grzegorza Myszki, zastanawialiśmy nad zakresem renowacji Golfa. W poniedziałek mieliśmy podjąć decyzję. Gdy wróciłem do Grzegorza po weekendzie, auto było już rozebrane w drobny mak – śmieje się M. Idzik. – Mówił do mnie, że jak robić auto, to porządnie. I dobrze się stało, bo choć będzie to trwało dłużej, można się spodziewać porządnego efektu – mówi z przekonaniem. Białe auto już wróciło do kolekcjonera. Teraz czeka na resztę prac. Wisienką na torcie będą unikatowe felgi Pirelli. Specjalizująca się w przeróbkach firma dostosowała je do szerszych opon.

W pomieszczeniu obok siebie stoją cztery błyszczące Volkswageny – Scirocco, Garbus, Golf i Polo. Na półkach prezentuje się z kolei kolekcja małych modeli niemieckiej marki. Te też zbiera.

 

Wspomniany Garbus, zresztą też biały, nie zszedł z niemieckiej taśmy montażowej. Swój żywot zaczął bowiem aż za Oceanem. – 4 lata temu przyjaciel z Hamburga kupił go od starszej pani. Pokazał mi zdjęcia. Podjąłem szybką decyzję. Dłuższe zastanawianie się nie miało sensu. Pojazd miał tylko 12 tys. km przebiegu i posiadał oryginalny lakier – mówi posiadacz przepięknego egzemplarza wyprodukowanego w Meksyku. I rzeczywiście ten klasyk światowej motoryzacji wygląda, jakby dopiero co opuścił fabrykę. Lakier lśni także pod wykładziną. Drobinek kurzu nie znajdziemy nawet w trudno dostępnych miejscach. – Bardzo lubię obniżone auta, dlatego w moim Garbusie dokonałem kilku zabiegów, włącznie z wstawieniem ładnych kół – opowiada.

Ponoć to tylko przypadek, że kolejne auto również jest białe. Mowa o Volkswagenie Scirocco. – Znalazłem go na Allegro. Długo się nie zastanawiałem – mówi Marcin. Choć wtedy jeszcze nie miał świadomości, że wszedł na początek kolekcjonerskiej ścieżki. Dopiero kolejny pojazd nabył, wiedząc, że go już nie sprzeda. Był bowiem przekonany, że Scirocco GT2 z 1991 r. nie jest zwykłym modelem. – Trafiłem na bardzo zadbane auto z przebiegiem 130 tys. km. Jak na Scirocco posiada bardzo bogate wyposażenie ze wspomaganiem kierownicy i pełną elektryką – wymienia.

 

O tym, że dzisiaj trudno znaleźć taką perełkę, świadczy fakt, że jego kolega od ponad roku szuka podobnego modelu. – Niestety, wiele aut w swoim żywocie przeszło nieudane tuningi. Właściciele niszczyli je nieodwracalnie. Dawniej chwilowo panowała moda na spojlery, a dzisiaj to kojarzy się z tandetą. Więc się je zdejmuje. Nie ma to jak powrót do tego, co dała fabryka. Mój egzemplarz GT2 ciągle mi się podoba – zapewnia.

Obok stoi niepozorny na pierwszy rzut oka Volkswagen Polo. O dziwo czarny. To kolejny unikat. – Gdy prezentuję go na zlotach, znawcy z podziwem na niego spoglądają. Polo G40 jest rzadkim modelem. Znalazłem go w Trójmieście za pomocą Facebooka – mówi otwierając maskę, która skrywa czysty silnik. Wygląda jakby nigdy nie był używany. – Dawniej mój kolega miał ten sam model, ale się go pozbył. Gdy ja nabyłem G40 błagał mnie, abym mu go sprzedał – śmieje się pasjonat niemieckiej marki. – Trudno mu będzie znaleźć polówkę w podobnym stanie – dodaje.

 

W kolekcji najbardziej wyróżnia się czerwony Golf II. Wcale nie z powodu nieskazitelnego lakieru. To nie jest fabryczna wersja, jak pozostałe pojazdy w kolekcji. – Chciałem mieć nieprzerobionego GTI, ale trafił mi się ten z 400-konnym silnikiem i klatką bezpieczeństwa. Duża turbina oraz specjalnie kute i wzmocnione elementy silnika pozwalają na uzyskanie mocy nawet 600 KM. W przypadku pojazdu z przednim napędem nie ma to jednak sensu. Koła nie przekazują odpowiedniej trakcji. Choć akurat tu specjalna blokada pomaga w równomiernym przenoszeniu mocy – wyjaśnia. M. Idzik nie byłby sobą, gdyby nie doprowadził auta do idealnego stanu. – Wyciągnęliśmy silnik w celu pomalowania komory. Zlikwidowałem pajęczynę kabli i odnowiłem zawieszenie – opowiada.

 

Golfa II i wspomnianą Jettę, jak mówi kolekcjoner, sprawił sobie jako gwiazdkowe prezenty. – Ciekawe jakie auto sprezentuje sobie tym razem – śmieje się narzeczona, Anna Wieczorek, która często towarzyszy M. Idzikowi na zlotach. – Uwielbiam jeździć tymi autami, jednak Marcin niechętnie daje je prowadzić – mówi pół żartem, pół serio.

Pasją zaraziła się także córka Julia, która lubi fotografować pojazdy swojego taty. Na ścianie prezentują się jej pierwsze efektowne zdjęcia. Ale volkswagenowa mania jest tu wszędobylska. Wystarczy wspomnieć choćby o urodzinowym torcie w formie VW Bulika, który otrzymał kolekcjoner czy namiocie w kształcie popularnego busa w skali 1:1, znajdującym się w jego zbiorze.

 

W kolejce do renowacji czeka popularny na Kaszubach czarny VW Passat.- Męczę już lakiernika. Zimą się za niego weźmiemy. Na nowy sezon będzie gotowy – zapewnia Marcin. Planów na przyszłość ma więcej, ale trudno mu przewidzieć, jaki samochód jako następny wzbogaci jego kolekcję. W każdej wolnej chwili przegląda aukcje w poszukiwaniu kolejnych perełek. – Takich aut jest coraz mniej. Czasami zastanawiam się czy nie nakupować sobie więcej samochodów póki jeszcze je można znaleźć, a potem stopniowo doprowadzać je do porządku – snuje plany. – Jednak kiedy auto u mnie stoi, to aż mnie korci, aby je szybko zrobić – mówi z zapałem.

Kolekcjoner wraz z narzeczoną byli w tym roku w mateczniku Volkswagena – w Wolfsburgu. Oglądając tamtejsze muzeum zamarzyło im się nawet otwarcie własnego. – Może kiedyś. Kto wie… – mówi nieśmiało. Jeśli założymy, że kolekcja będzie rozwijać się w podobnym tempie, a entuzjazm nie ostygnie, niewykluczone, że marzenie się spełni.

Bogdan Adamczyk