Bytowiacy kojarzą rodzinę Kellerów z czynnym do niedawna warzywniakiem przy ul. Wojska Polskiego. Niewielu wiedziało, że po tygodniu ciężkiej pracy, w weekendy, oddawali się motoryzacyjnemu hobby. Dorotę i Eugeniusza oraz ich synów Szymona i Alana można spotkać na zlotach i wystawach pojazdów zabytkowych. Gdyby nie tragiczny w skutkach wypadek, byłby z nimi jeszcze Gabriel…

Stojąc przed domem Kellerów na Jeziorkach, nie trzeba być jasnowidzem, by zgadnąć, że tu mieszkają miłośnicy czterech kółek. Obok budynku, spod plandeki wystaje pojazd. Odkryty charakterystyczny błotnik sugeruje, że to niebieski Volkswagen Golf. Przed garażem widzimy też zadbanego małego Fiata, a tuż za nim dwa kolejne Golfy. Jeden z nich to znane uczestnikom zlotów aut granatowe cabrio. Za nim, jeszcze w fazie montażu, kolejny Golf ze świeżym beżowym lakierem. Każdy jego detal zdaje się pachnieć nowością. Potem oglądamy garażowe półki zapełnione częściami i narzędziami. Uwagę zwraca porządek. Nie ma bałaganu często spotykanego w podobnych miejscach.

Pan Eugeniusz zaprasza do kolejnego pomieszczenia, pełnego ciasno poukładanych zabytkowych jednośladów. Z jednej strony stoją małe komarki i większe Jawy i Junak. Z drugiej kolejny motor, silniki i części, a w rogu… jeden z pierwszych dostępnych w Polsce kolorowych telewizorów – Neptun 505. Na półce między innymi częściami leży wymontowany prędkościomierz. To pamiątka. – Pochodzi z dostawczego Mercedesa 508 z 1978 r., którym pokonałem prawie półtora miliona kilometrów – mówi E. Keller. Wracamy jednak do motocykli. Część zachowano w oryginalnym stanie, pozostałe odrestaurował nasz gospodarz. To tu zaczyna opowieść o źródłach motoryzacyjnej pasji.

Pochodzi z Parchowa. – Dziadek miał komarka, który był naprawdę mocny. Sprawdził się nawet przy wożeniu pustaków, które brat Edek dostarczał na… budowę szkoły w Nakli – śmieje się. – Jeszcze jako dzieciak z podstawówki postawiłem garaż, służący jako warsztat do naprawy motocykli. Grzebałem przy motorze dziadka, a później także pomagałem kolegom. Dużo nauczyłem się od Edmunda Brzeskiego z Parchowa – wspomina. Po chwili wyciąga utrzymaną w dobrym stanie książkę. Na lekko pożółkłych ze starości stronach widnieją schematy i opisy motocykli. – Ten ponad półwieczny podręcznik służył mi bardzo długo. Praktycznie do czasu, gdy nauczyłem się go niemal na pamięć. Dawniej, gdy nie było internetu, stanowił jedno z nielicznych źródeł wiedzy – zapewnia.

– Mimo tego, że lubiłem majsterkować, chciałem zostać kowalem, tak jak dawniej mój dziadek. Swój zawód uprawiał w kuźni przy domu, czyli blisko szkoły. Wtedy w Parchowie działała również druga kuźnia, ta koło kościoła. Niestety, nie mogłem znaleźć nigdzie miejsca do odbycia praktyki. Pozostałem więc przy motorach. Pierwszy kupiłem od prezesa SKR-u pana Jana Zdrojewskiego. Sprzedał mi Jawę 250 – mówi. Jednocześnie pokazuje na kolejną Jawę ze swojego zbioru. – Tę nabyłem od sołtysa Czesława Paszylka z Parchowa. Motor ciągle jest na chodzie. Podobną Jawę 250 posiada mój brat Andrzej. On też ma bzika na punkcie jednośladów. Pewnego razu, gdy wróciłem do domu na przepustce z wojska, mama mnie uprzedziła, że Andrzej zrobił z mojego pokoju… garaż. Wstawił tam motory, aby miały ciepło – śmieje się i dodaje: – Zapewne syn Gabryś odziedziczył zamiłowanie do motoryzacji właśnie po ojcu chrzestnym z Parchowa. Ja z kolei odziedziczyłem po swoim ojcu porządek. Tata nawet młotek do klepania kosy pieczołowicie odkładał zawsze w to samo miejsce. Później ja się zajmowałem klepaniem kosy, a dzisiaj u nas wszystkie narzędzia zawsze mają swoje miejsce na półce.

W zbiorze Kellerów jednak to nie Jawa, ale pięknie odrestaurowany Junak zajmuje najbardziej poczesne miejsce. – Posiada oryginalne części, nawet takie jak: prądnica, iskrownik, tłoki czy żeliwne cylindry – wymienia pan Eugeniusz. Nie jest jedynym jednośladem tej marki. Drugi Junak, pokryty patyną, ale w pełni sprawny stoi w… pokoju na piętrze.

– O porządek w garażu dbał również syn Gabryś – dodaje żona Dorota, która jednocześnie prosi na kawę. – Szczególnie upodobał sobie Golfy „jedynki”. Zaraził nimi nas wszystkich – dodaje E. Keller. – Gabryś miał zdolności plastyczne. Malował i szkicował samochody – wtrąca pani Dorota, pokazując jeden z jego pierwszych szkiców. Widać na nim niebieskiego Golfa I. Takiego kupił sobie kilka lat po wykonaniu szkicu. – Granatowego cabrio Gabryś znalazł w Karsinie – mówi pani Dorota. – Kilka dni po wpłacie zaliczki pojechaliśmy po niego. Łatwo tamten dzień zapamiętaliśmy, bo było święto Bożego Ciała – uzupełnia pan Eugeniusz. Samochód stał się oczkiem w głowie ich syna. – Później Gabryś kupił kolejnego Volkswagena, którego chciał zrobić po swojemu – mówi E. Keller.

Hobby hobbym, ale trzeba z czegoś żyć. Kellerowie postanowili „odświeżyć” sklep. Nadali mu nowy wyraźny styl. Z pomocą przyszedł syn, który motoryzacją się nie pasjonował, ale za to ma duszę artysty. Mowa o Szymonie, który studiował na Wydziale Architektury Wnętrz i Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej, a później w Warszawie na Akademii Sztuk Pięknych. W ramach jednej z prac stworzył projekt pt. „Bytowska Spiżarnia”. Sklep zyskał nowy charakter, wyróżniając się w Bytowie.

Kellerowie nie zapominali jednak o motorach i autach. – Wspólnie majsterkowaliśmy w garażu. Rozumieliśmy się bez słów – mówi pan Eugeniusz. – Potrzebowaliśmy Golfa, który odgrywałby rolę „dawcy”. Pojechaliśmy po niego do Gdyni. W drodze powrotnej Gabryś opowiadał mi, co chce zrobić w swojej „jedynce”. Wspomniał o każdym elemencie. Doskonale wiedział, o co mu chodzi. Nie było miejsca na przypadkowe detale. Zapamiętałem każde jego słowo – opowiada E. Keller.

Jednak następnego dnia ich świat stanął w miejscu. 20-letni Gabryś zginął w wypadku. Pozostawił kochających rodziców, braci i… niedokończony projekt.

Minęło wiele czasu, zanim pan Eugeniusz otrząsnął się na tyle, by kontynuować dzieło syna. Czy czas goi rany? Chyba nie do końca, ale można nauczyć się żyć z bólem. Na pytanie, czy obecną pracę przy Golfie traktują jako swego rodzaju terapię, z żoną mówią, że to pomaga. – Czasami schodzę do garażu i mam wrażenie, że nadal razem pracujemy – mówi E. Keller.

Dzisiaj nabyty w Karsinie Golf kabriolet jest dla rodziny czymś więcej niż tylko zabytkiem z kolekcji. Jeżdżąc nim na wystawy, czują, jakby Gabryś był z nimi. Jak choćby podczas dwóch zlotów we Wielu, blisko miejsca zakupu auta. – Tam Golfa oglądał jego były właściciel. I to z podziwem, i radością. Kiedyś pewna osoba chciała kupić naszego Golfa. Mężczyzna mówił, że Golfy są autami z duszą. Ten nasz naprawdę ma duszę, ale nie jest na sprzedaż – mówi pani Dorota.

Syn Szymon po ukończeniu rocznych studiów na Wydziale Sztuk Pięknych w Grenadzie zamieszkał w Barcelonie. Tam przyjmował zlecenia od takich firm jak Loewe, Adidas czy HP, a obecnie projektuje m.in. dla hoteli Hilton i Ritz. Z kolei Alan, mimo młodego wieku, uczy się od ojca motoryzacyjnego fachu. We wrześniu 2017 r. jeszcze jako 10-latek stał się właścicielem Fiata 126p! – Pieniążki zbierał już od przyjęcia. Początkowo uważałem to za kaprys, który mu przejdzie. Jednak Alan trwał przy swoim postanowieniu – śmieje się pan Eugeniusz. – Ma już za sobą pierwszą wymianę oleju. Zna swojego malucha bardzo dobrze. Póki co, kierowcą Fiata jest mąż – zapewnia pani Dorota.

Dziś Kellerów spotkamy na zlotach i wystawach pojazdów zabytkowych. Pani Dorota prowadzi Golfa cabrio, a pan Eugeniusz malucha należącego do Alana. Na niedawnym spotkaniu w Zapceniu był z nimi nawet Szymon. Kto wie, może w nowym sezonie zobaczymy ich w beżowym Golfie odrestaurowanym dokładnie w taki sposób, w jaki chciał Gabryś…

Bogdan Adamczyk