Sobotę zaczynamy nietypowo, choć nie do końca. Po raz drugi w historii naszych rajdów wjeżdżamy na tor wyścigowy. Niewielki położony przy białostockim lotnisku wykonany ze środków budżetu obywatelskiego. Trudno jednak porównywać Białystok z naszym poczciwym Bytowem. U nas takie coś niewykonalne, przy 50-100 tys. zł na jeden projekt obywatelski budowa ciągnęłaby się przez dekady, nawet zakładając, że co roku wygrywałby w głosowaniu mieszkańców. Pomarzyć… Jako rajdowy fotograf z hotelu na tor wyjeżdżam pierwszy, tak by zaplanować możliwie najlepsze ujęcia, gdy zapełni się bytowskimi autami. Oczywiście robię sesję z Trabantem. Potem pojawiają się nasze klasyki. Jedni jadą ostrożnie, aby nie zrobić sobie krzywdy, ale mamy z sobą też kilku z prawdziwym wyścigowym zacięciem i umiejętnościami. Najpierw Sławek Kożykowski w swoim BMW robi pokaz driftu – w końcu jakby nie było Kożyk należy do krajowej czołówki tej dyscypliny, choć bardziej znany jest z motocyklowego stuntu. Po chwili efektowną jazdą popisuje się Jacek Szymczak swoim Audi S2 coupé. Do szaleństwa włącza się też Mateusz Matejko w Nissanie 350Z. Widać, że ta trójka czuje się jak u siebie. Na miejscowych robią wrażenie, ale musimy kończyć, bo na torze zaraz rozpoczynają się motorowe zawody.

Kierujemy się na Lublin. Już nie dzielimy się na grupy. Pogoda dopisuje. Wschodnią ścianę pokonujemy długimi prostymi odcinkami, mijając prześliczne wioski z uroczymi kolorowymi drewnianymi domkami. Przed Lublinem zjeżdżamy na odpoczynek nad jeziorem. Ekspresowo powstaje piknikowa strefa z gazowymi grillami. Mamy sporo czasu, więc odpoczywamy na kocach i leżakach. Delektujemy się miejscowym bezalkoholowym piwem i kiełbaskami. Turyści oglądają nasze auta, robią foty, pytają o szczegóły dotyczące pojazdów i całego rajdu. Czas się zwijać do Lublina. Tam szybkie odświeżenie w hotelu i uberami udajemy się do centrum. Krakowskie Przedmieście i rynek robią ogromne wrażenie. Spacerujemy od kawiarni do kawiarni. Muszę tutaj kiedyś wrócić na dłużej z rodziną… Na razie jestem na rajdzie i czas zwiedzania kończy się po zachodzie słońca. Jedni kładą się do łóżek, inni „wbijają się” na wesele w hotelowej restauracji. Po wysyłanych zdjęciach na messengerowej grupie widać, że się dobrze bawią.

1.05. wyruszamy do Rzeszowa przez Stalową Wolę. Tam miejscowy automobilklub czeka na nas na wystawie Syren, Warszaw i innych pojazdów zabytkowych. Dojeżdżamy na plac Miejskiego Domu Kultury w Stalowej Woli. Czujemy, jakbyśmy cofnęli się w czasie do głębokiego PRL-u. Nie chodzi tylko o wystawowe samochody. Wrażenie podróży w przeszłość pogłębia otaczająca architektura upstrzona flagami. Dostajemy miejsce w samym centrum placu. Wzrokiem odnajduję innego żółtego Trabanta, ale kombi. Staję swoim obok niego, próbując się zakolegować. Nie jest chętny, więc po serii fotek wracam do swoich. Inni miejscowi okazują się bardziej serdeczni. Spiker kilkakrotnie przedstawia nasze wozy, opowiadając o historii Rajdu Dan-Car. Otrzymujemy pamiątkowe medale i ruszamy dalej. W Rzeszowie meldujemy się w samym centrum. Pod względem urody to jednak nie Lublin, ale też jest co zwiedzać. Wieczorem dołącza do nas ekipa Dan-Caru Daniela i Alicji Żyźniewskich, dopiero co dojechali z Bytowa. Po powrocie z miasta myślami jesteśmy już przy następnym etapie. Czekają nas przecież góry.