To miała być przygoda życia. I była. Łukasz Czapiewski z Modrzejewa wyruszył Trabantem z przyczepą kempingową, zaś ekipa „Bytów 77 Team”, czyli Kamil Bruski, Marek Wirski i Włodzimierz Markuczak, Lublinem. Do Bytowa wrócili po przejechaniu 6,5 tys. km. Oprócz wspomnień z wyprawy przywieźli… Skodę.

PIERWSZE PRZESZKODY JUŻ NA STARCIE
Przed kilkoma tygodniami na naszych łamach przedstawiliśmy dwie bytowskie ekipy wybierające się na Złombol – rajd dla samochodów wyprodukowanych w dawnych demoludach. Z Polski mieli dotrzeć do Kraju Basków w Hiszpanii. Przerobionego Trabanta z Modrzejewa z 2,3-litrowym silnikiem czekała pierwsza poważna próba. O ile jego właściciel nie obawiał się silnika, to nie był pewny osprzętu i dorabianych części. Z kolei po pomarańczowym Lublinie, mocno wyeksploatowanym przez pomoc drogową, nie wiadomo czego należało się spodziewać. W zasadzie zawieść, tak zwyczajnie ze starości, mogło niemal wszystko.

Najpierw bytowiacy musieli dotrzeć do Katowic w okolice Spodka, gdzie wyznaczono start rajdu. Tymczasem Trabant wykazał pierwsze nieposłuszeństwo. Najpierw odpadły wycieraczki, a przed Kościerzyną zgasł silnik. – Zawiesił się czujnik odpowiedzialny za pracę chłodnicy. Jak się potem okazało, to były tylko drobiazgi – tłumaczy Ł. Czapiewski.

W stolicy Górnego Śląska nasi miłośnicy NRD-owskiej i PRL-owskiej myśli technicznej zameldowali się przed czasem, otrzymując numery startowe. „Bytów 77 Team” nr 396, a Ł. Czapiewski nr 230. Ustawili się w długim szpalerze 530 załóg. – Potem ruszyliśmy na autostradę A4. Byliśmy bardzo podekscytowani – mówi M. Wirski.

Tymczasem los splatał im figla. Po przejechaniu ledwie 15 km od linii startu Trabant odmówił posłuszeństwa. Z pomocą przyszli koledzy z Bytowa. – Próbowaliśmy wspólnymi siłami go naprawić, jednak samochód nie reagował na pedał gazu – mówi K. Bruski. – Właściwie to byłem sam sobie winny, bo odkręcając pedał gazu, odciąłem kontakt z masą sterownika do silnikowego komputera – wyjaśnia szczegółowo Ł. Czapiewski. – Gdybym tak nie ufał diagnostyce komputerowej, ale metodycznie szukał przyczyny, to bym naprawił. W zasadzie usterkę, da się naprawić w kilka minut. Ale wtedy to było trudne do szybkiego zdiagnozowania – dodaje.

Gdy kolejne ekipy Zlombola mijały ich, podążając na zachód, oni stali. Ł. Czapiewski nie chciał się jednak poddawać. – Byłem zdeterminowany – mówi. Jako że nadzieja na szybką naprawę 170-konnej „zemsty Honeckera” szybko prysła, zdecydował się na ekspresowy zakup innego pojazdu, kwalifikującego się do udziału w rajdzie. Na jednym z portali internetowych, w pobliskich Tychach, znalazł ofertę sprzedaży Skody Favorit. – To był strzał w dziesiątkę. Udało się nabyć pojazd z niewielkim przebiegiem, w świetnym stanie, za niewielkie pieniądze – mówi Łukasz.

PRZEMIERZAJĄC EUROPĘ
Przyczepę kempingową, którą wcześniej ciągnął Trabant, trzeba było zaczepić do naszego Lublina – opowiada K. Bruski. – Misję ściągnięcia Trabanta na lawecie do Modrzejewa zostawiłem koledze. My już nie mieliśmy czasu na zajmowanie się nim – mówi Ł. Czapiewski. Potem już bez przygód bytowiacy przejechali niemal całe Niemcy. Minęli m.in. Drezno i Norymbergę. Kierowcy obu pojazdów wymieniali się podczas tankowania. Jednak po prawie dwóch dobach jazdy i emocjach związanych z awarią Trabanta, zmęczenie zaczynało dawać o sobie znać. Chwila nieuwagi sprawiła, że podczas wyjazdu z parkingu odczepiła się przyczepa. – Na szczęście obyło się bez większych konsekwencji. My skręcaliśmy w prawo, a przyczepa w lewo – tłumaczy M. Wirski. – Szczęście, że zatrzymała się na krawężniku – dodaje K. Bruski.

Ale na tym się nie skończyło. Kiedy do miejsca odpoczynku mieli już tylko 200 km, w Lublinie urwała się śruba podpierająca dźwigienkę zaworową. – Na jednym cylindrze nie otwierał się zawór ssący – wyjaśnia M. Wirski. Jadąc na trzech cylindrach dotarli do najbliższego parkingu. Tam spędzili ponad 4 godziny. – Zatrzymała się inna ekipa Złombola, która udostępniła nam szlifierkę kątową. Skróciliśmy śrubę i na tym patencie ruszyliśmy w dalszą podróż – dodaje W. Markuczak.

 

Już po francuskiej stronie na Camping Besancon zmęczeni złombolowcy rozbili pierwszy obóz. Towarzyszące im dziewczyny zadbały nie tylko o miłą atmosferę, ale również o posiłki.

Kolejnego dnia bytowiacy przejechali niemal cały francuski odcinek trasy. – Już za Bordeaux, blisko granicy z Hiszpanią, w Lublinie urwała się linka od sprzęgła. Na drugim biegu szukaliśmy bezpiecznego miejsca na postój. Usterkę próbowaliśmy naprawić, wykorzystując drut z pobliskiego ogrodzenia. Nie udało się. Zamiast linki założyliśmy pas transportowy. To był nasz sposób na chwilowe rozwiązanie problemu. Kierowca prowadził, a pasażer na komendę ciągnął pas. W ten sposób wysprzęglaliśmy – śmieje się W. Markuczak. Niecodzienne rozwiązanie rozbawiło obsługę wpuszczającą na hiszpańską autostradę. Niestety dopatrzyli się niesprawnych świateł w przyczepie. – Najpewniej był to efekt wcześniejszego odczepienia się przyczepy – wyjaśnia M. Wirski.

SPEŁNIONE MARZENIA
Z powodu otwartej klapy silnika wewnątrz pojazdu panował hałas i gorąco. Jednak w tych warunkach jechaliśmy zaledwie 200 km – dodaje W. Markuczak. – Do mety w Noja dotarliśmy zamykając stawkę złombolowców. Kiedy dojeżdżaliśmy, większość rajdowiczów zdążyła rozbić namioty. Niektórzy już świętowali. Jednak my musieliśmy najpierw naprawić linkę sprzęgła. Udało nam się ją zdobyć w zamian za butelkę mocniejszego trunku – wspomina K. Bruski. Tu pomocna okazała się internetowa aplikacja informująca wszystkich uczestników o ewentualnych kłopotach innych złombolowców. Nie wszyscy dojechali do mety. Kilka pojazdów przerywając przygodę, wróciło na lawecie do Polski. Bytowiacy mieli więcej szczęścia. – Na mecie wyznaczono dwa pola namiotowe nad Zatoką Biskajską. Tam organizatorzy podbijali pieczątkę potwierdzającą dotarcie do mety – wyjaśnia Marek.

 

Na powrót wybrali drogę biegnącą wzdłuż Pirenejów, a potem w stronę Lazurowego Wybrzeża. – Piękne widoki rekompensowały zmęczenie. Jeździliśmy ze średnią prędkością 40-50 km/h. Góry dały się we znaki. Wielokrotnie podjeżdżaliśmy z 20 km/h na liczniku – mówi M. Wirski.

Dłuższy odpoczynek sprawili sobie w hiszpańskim Lloret de Mar. – Wypoczywaliśmy dwa dni w przepięknym miejscu, gdzie kręcono znany program telewizyjny „Pamiętniki z wakacji” – mówi zadowolony W. Markuczak. Kolejny obóz rozbili na przedmieściach Marsylii. Wcześniej planowali jeszcze tournée po północnych Włoszech, lecz w obawie przed trudem jazdy po alpejskich drogach, ruszyli na północ. Pokonali najdłuższy odcinek z przerwami tylko na tankowanie – aż 1900 km!

Złombolowa przygoda, mimo trudów, a może właśnie z ich powodu, uzależnia. Bytowiacy też połknęli bakcyla. Ekipa „Bytów 77 Team” już zapowiada, że za rok jedzie, ale Żukiem. Podobne plany ma właściciel Trabanta i Skody. – Paradoksalnie dzięki temu, że miałem awarię Trabanta, wróciłem do źródeł Złombola. Dowiedziałem się od organizatorów, że na pierwsze wyjazdy wybierali się świeżo nabytymi „złomami”. Zupełnie jak ja teraz. Skoda nie zawiodła. Kupując ją, myślałem o późniejszej sprzedaży. Jednak na trasie się sprawdziła i teraz szkoda by było się jej pozbywać. Pozostanie ze mną na dłużej – zapewnia Ł. Czapiewski. Jednak za rok chce ponownie wystartować Trabantem.

Bogdan Adamczyk

Przeczytaj także:

Trabantem i Lublinem przez Europę