Ostatni dzień rajdu rozpoczynamy od odwiedzin muzeum „Klasyki w FSO”. Najpierw zaliczamy sesję zdjęciową przed historyczną bramą Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu. Stąd do muzeum już niedaleko. Choć w samochodzie panuje atmosfera powrotu do domu, to staram się o tym zapomnieć, przygotowując aparat i kamerę. Nagle dowiaduję się, że Ula zostawiła misia Polarka w hotelu. Nie mamy możliwości powrotu. Córce stają łzy w oczach. Iwona kontaktuje się z hotelem. Otrzymuje zapewnienie, że przytulanka zostanie wysłana na wskazany adres. Niepewność jednak pozostaje.

Przed wejściem do muzeum wita nas kobieta, która specjalnie dla nas otworzyła obiekt. Zwykle jest czynne jedynie w weekendy. Jeszcze tylko mała instrukcja zasad bezpieczeństwa, społecznego dystansu. Przewodnik pyta, którą wybieramy opcję – półtoragodzinną czy dwugodzinną. Wybieramy tę drugą. Wchodzimy. W środku wyłania się wielka hala pełna samochodów. Tego nam potrzeba. Mężczyzna opowiada jak nakręcony. Najpierw mijamy wszystkie modele Warszawy, następnie pierwsze Syreny. Wystrój przypomina dawną fabrykę. Czuję się jak na planie filmowym serialu „Dom”. Dopytuję, czy to ten model, którym jeździł filmowy Jędrek Talar. To ten. Klimat z epoki PRL oraz świetnie odrestaurowane samochody uprawniają nas do oceny, że jesteśmy w najlepszym motoryzacyjnym muzeum w kraju. Zresztą „Klasyki w FSO” przebijają nawet muzeum w Mladej Boleslavi, które bardziej kojarzyło się z salonem motoryzacyjnym. Tutaj na Żeraniu czuje się historię polskiej motoryzacji. Stoją modele nie tylko produkowane w stolicy. Za dużymi Fiatami i Polonezami widać maluszki, Tarpany, Żuki i Nysy. Dopełnieniem są egzemplarze przedwojenne oraz mieszany zbiór innych pojazdów produkowanych na całym świecie.

Po chwili prezes naszego klubu odbiera telefon. Dzwoni Rafał Jemielita. Jeden z tych dziennikarzy z TVN Turbo, którzy prowadzili niedawną wystawę na bytowskim rynku. Dopytuje, czy jeszcze jesteśmy w FSO. Spotykamy się na parkingu. Spodziewamy się motoryzacyjnych dyskusji, tymczasem Rafał opowiada relacje naocznych świadków wydarzeń na Białorusi. Jest bardzo zaabsorbowany sytuacją naszego wschodniego sąsiada. Po serii zdjęć wraca do studia nagrań, a my udajemy się do podwarszawskich Otrębus. To ostatni punkt Rajdu Dan-Car. Tam rodzice innego motoryzacyjnego redaktora, Patryka Mikiciuka, posiadają bogaty zbiór.

Znajdujemy muzeum, ale mamy problem z parkowaniem. Za zgodą gospodarzy Trabantem staję na terenie obiektu. Obok czołgu „Rudy 102”. To żadna replika, ten egzemplarz był rekwizytem filmowym serialu „Czterej pancerni i pies”. Nas jednak bardziej interesuje kolekcja Rolls-Royce’ów i pojazdów sprzed ponad pół wieku. Zachwyca liczba samochodów. Jest nieco ciasno. Na domiar złego samochody wyglądają, jakby wróciły z dalekiej podróży i zostały tam zostawione na długie miesiące. Nie wyobrażam sobie, aby mój Trabi miał na sobie tyle kurzu. Po chwili słyszę wypowiedź innych zwiedzających, którzy sądząc, że Trabant jest muzealnym eksponatem, mówią: „Dlaczego pozostałe samochody nie są tak zadbane?”. Po tym miłym akcencie ruszamy w drogę powrotną.

Z jednej strony żal kończyć przygodę, z drugiej tęsknimy za domem. Po drodze snujemy już przyszłoroczne plany. Jedni chcą wyprawy do Szwecji, Danii i Niemiec, inni myślą o campingowej wersji rodzinnej wyprawy wzdłuż polskiego Bałtyku. Wiele wskazuje, że zorganizujemy obie imprezy. Jedną w maju, drugą w sierpniu. Wcześniej jednak musimy podsumować kończący się rajd.

Do Bytowa dojechaliśmy o godz. 22:00. Trabant spisał się wspaniale. Ma za sobą 2100 km na kółkach, a my ponad 50 km w nogach. Czy pojedziemy na kolejny rajd? Głupie pytanie!

PS Miś Polarek dotarł do Bytowa bezpiecznie.

Bogdan Adamczyk