Ze smutkiem opuszczamy Pragę. W nawigacji wbijamy kolejny przystanek – Kopřivnice. Tam mieści się duże muzeum Tatry. I zaskoczenie. – Zamknięte w poniedziałki! – mówi prezes. Jak to?! Przecież sprawdzałem trasę z muzeami. Jestem zły na siebie. Jak mogłem tego nie dopatrzyć? Co prawda sprawdzałem, ale… pół roku temu. Były inne terminy. W każdym razie czuję się po części winny niedopatrzenia. Na szczęście nikt nie daje mi tego odczuć, a Patryk Sypion proponuje ustalić plan B. Trudno zastąpić muzeum czymś innym. Proponuję obrać kierunek na ostatnie czeskie miasto przed granicą – Ostrawę – nie zmieniając trasy.

Z dwoma tankowaniami na odcinku 300 km mijamy Brno i Ołomuniec. Na jednym z przystanków małe kłopoty przy maluchu. Do silnika dostaje się lewe powietrze. Jednak Filip radzi sobie z usterką. Z Poloneza dochodzi smutniejsza wieść. Wojtkowi Eronowi zmarł wujek. Kolega chce możliwie jak najszybciej wrócić do Bytowa. Obmyślamy zatem, jak dostarczyć go na pociąg do Gdańska. Póki co jedzie z nami do Żor. Po drodze podziwiamy widoki. W Ostrawie spędzamy 2 godz. Mamy czas na małe zakupy. Wreszcie przekraczamy granicę. Śpimy w Żorach. Nie wolno opuszczać hotelu. To żółta strefa. Przestrzegamy wszystkich zasad bezpieczeństwa. Trzeba się zamknąć w pokojach, a rano dalej w drogę.

Do Warszawy mamy 340 km. Ruszamy autostradą A1 w tej samej kolejności, czyli Wartburg, maluch, 2CV, mleczyk i reszta. Chcemy pokonać trasę możliwie jak najszybciej bez zbędnych przerw. Tylko tankowanie i WC. Po drodze tracimy kontakt z Filipem i Pauliną od maluszka oraz Aldoną i Marcinem Chwarzyńskimi od Poloneza. Bez paniki. Kto jak kto, ale „Chwasty” sobie poradzą. W końcu byli Polonezem w Moskwie, to i do naszej stolicy dojadą. Zbliżając się do kolejnego celu, sprawdzam możliwości Trabanta. Pędzę ponad setką. Wyprzedzam sznur ciężarówek. W lusterku tracę kontakt wzrokowy z Golfem Gienka Kellera. A co tam, depnę jeszcze mocniej. Powoli przesuwa się wskazówka licznika. Osiągam 138 km/h! Czuję, że to nie koniec możliwości samochodu, jednak najzwyczajniej w świecie się boję. Zatrzymują nas warszawskie korki.

W końcu docieramy na miejsce. Mamy pokój na 20 piętrze. Podziwiam widoki, ale wolę oglądać Warszawę z poziomu chodnika. Znowu rozdzielamy się na mniejsze grupy. Oczywiście ekipa Trabiego należy do zespołu piechurów. Tym razem planuję krótszą trasę. W Pradze zrobiliśmy 21 km. Tutaj mówię, że przejdziemy jakieś 5 km. Choć wiem, że będzie ich więcej. Od razu zauważa się różnice między zwiedzonymi miastami. Tu przeważa nowoczesna zabudowa. Chociaż obowiązkowo zaliczamy także Krakowskie Przedmieście, okolice zamku i Stary Rynek. Przypomina się rozmowa z pewną starszą panią w Pradze. Mówiła, że w Czechach mieszka wiele lat, ale pochodzi z Warszawy. W dyskusji mieliśmy wątpliwości, czy musiało dojść do powstania w 1944 r., w wyniku czego nasza stolica poniosła dużo ofiar, a miasto zrównano z ziemią. Czy nie mogło zostać jak w Pradze? Kobieta z łzami w oczach usprawiedliwia swoich, mówi, że ludzie, żyjąc w pięcioletniej niewoli mieli dość. Naprawdę musieli to zrobić…

cdn >>

Bogdan Adamczyk