Kolejne kilometry mijają szybko. Przejeżdżamy tunelami, omijając najgęstszy miejski ruch. Dojeżdżamy do podziemnego parkingu. Bagaże ładujemy do multivana, bo do hotelu mamy ok. 800 m. Wychodzimy na powierzchnię i ku mojej uciesze przed nami wyłania się obiekt sportowy Sparty Praga. Każdy kibic piłki nożnej wie, że Sparta dla Czechów jest tym, czym Legia dla Polaków. Ale reszta grupy ma to gdzieś. Chcą do hotelu. Mamy blisko. Ktoś odpala nawigację i prowadzi. Idziemy, idziemy i… dzwoni P. Szlachetka. – Bogdan, idziecie w złą stronę. Zawróćcie! – mówi z przekonaniem. Jednak nasza grupa dopiero po przejściu kolejnego kilometra zauważa, że Piotr ma rację. Zawracamy. Pocieszamy się, że pomyłka wyszła na dobre, bo przypadkowo trafiamy na punkt widokowy. Całe stare miasto mamy jak na dłoni. Jesteśmy podekscytowani, wiedząc, co nas czeka kolejnego dnia.

Rano ponownie dzielimy się na dwie grupy. Pątników i tych, co do celu docierają uberami. Ci, którzy lubią chodniki, dotrzymują kroku naszej załodze z „trabi#73”. Z nami jest najmłodsza uczestniczka rajdu, nasza córka Ula. Dzielnie nie spowalnia tempa grupy. Zresztą nie mamy powodu do pośpiechu. Delektujemy się wszystkim, co widzimy dookoła. Schodząc, znajdujemy się już przy szerokiej Wełtawie. Z daleka widzimy most Karola, Hradczany z zamkiem i gotyckimi katedrami. Odpoczywamy na ławeczkach w coraz to piękniejszych zakątkach. Jednocześnie śledzimy ceny w licznych tu restauracjach. Szukamy nie najdroższego miejsca z lokalną kuchnią. G. Rycko i P. Gierdalski opowiadali kiedyś historię o praskich golonkach. Nie zamierzam im wierzyć tylko na słowo. Najpierw jednak trzeba skosztować Pilsnera. Patrząc na bramę słynnego mostu, trzymamy w rękach kufel zimnego piwa. Chwilo trwaj! Wypoczęci ruszamy stromą uliczką na zamek. Trudno się zdecydować, którą wybrać drogę. Obie wyglądają atrakcyjnie. Aby zobaczyć więcej, wybieramy tę dłuższą. Zaczynam rozumieć, dlaczego Praga należy do najczęściej odwiedzanych miast w Europie. Jednak pandemia przetrzebiła turystów. Korzystamy więc z komfortu większej przestrzeni.

Czas poszukać legendarnej golonki. Na rynku handlarz pamiątkami namawia nas na bar „U kata”. Niestety, nas było kilkunastu, a golonka tylko jedna. Szukamy dalej. Gdy Krystek myśli już o zadowoleniu się kuchnią wietnamską, Magda Sypion znajduje prawdziwą czeską knajpę. Kelner zapewnia, że ma najlepsze golonki. Aby czekanie się nie dłużyło, zamawiam pożywną zupę. Kremowa konsystencja z połówkami ciecierzycy i dużą ilością przypraw przygotowuje podniebienie na danie dnia. Co ja mówię, to ma być danie sezonu! Wreszcie kelner podaje drewnianą tacę. Na niej wielki ruszt z przeogromną golonką! Tylko jak się zabrać do jedzenia? Z której strony wbić nóż? Próbuję przebić się przez skórę. Jest twarda. Zmieniam technikę. Zdecydowanym ruchem przebijam się, rozdzielając mięso od reszty. Od razu widać dobrą robotę kucharza, który przed upieczeniem przynajmniej jeden dzień peklował mięso. Uczta trwa w najlepsze. Zauważam zaletę twardej skóry. Nie jest spalona. Ma ładny bordowy kolor. Można ją jeść jak chipsy, a to co pod nią nie przypomina przerośniętego tłuszczu, tylko ubite pyszne mięso. Kosztując, zastanawiam się nad techniką przyrządzenia golonki w podobny sposób w Bytowie. Ciekawe, czy mi się to kiedyś uda. Będę próbował. Przynajmniej już wiem, jak powinna wyglądać golonka doskonała.

Okrężną drogą wracamy do hotelu. Po godzinnej przerwie ponownie ruszamy na stary rynek. Tym razem nie chcemy chodzić. Decydujemy się na rejs statkiem po Wełtawie. Słońce zachodzi. Zapalają się iluminacje świetlne. Po kilku minutach widzimy inną Pragę. Czujemy się, jakbyśmy przenieśli się do innego świata. Nagle zauważamy tłum młodych ludzi na moście. Mają ze sobą flagi wolnej Białorusi. Są entuzjastyczni. Biegają, skaczą, radują się. Krystek szybko zerka do smartfonu, szukając wiadomości, czy coś ważnego nas ominęło. Dowiadujemy się, że właśnie trwa największa manifestacja w Mińsku, a ci młodzi ludzie zapewne wierzą w dobre zakończenie ich sprawy… Płyniemy dalej. Z głośników słychać przewodnika. Mówi także po polsku. Opowiada, że właśnie mijamy miejsce, gdzie stał największy na świecie pomnik Stalina. Ten po jego śmierci szybko obalono. Doszukuję się analogii do tego, co dzieje się na Białorusi. Czyżby to jakiś znak?

cdn >>

Bogdan Adamczyk