Rajd Dan-Car 2021 (2)

1098

LECĄC NAD MORZEM

Czwartego dnia zaczynamy najdłuższy etap. Z Halmstad do niemieckiego Hamburga mamy 650 km. To nie jest zwykły przejazd. Największe podekscytowanie czujemy, gdy zbliżamy się do mostu nad cieśniną Sund łączącym szwedzkie Malmö z duńską Kopenhagą lub jak kto woli Szwecję z Danią. Mój Trabant ma to za nic. Znów się obraził. Tym razem szwankuje kierownica. Jest luźna. Zdejmuję ją. Pod spodem zauważam poluzowane śrubki łączące nabę z kolumną kierownicy. Zerwały się gwinty. Potrzebne są nowe śrubki z nakrętkami. Marek Tomaszewski znajduje jedną w swojej Toyocie, a Piotr Szlachetka w alternatorze swojego Audi. Potrzebuję więcej. Póki co to musi wystarczyć. Instaluję kierownicę tym, co mam, z nadzieją, że wytrzyma.

Docieramy do mostu na Sundzie. Niesamowite wrażenie, jakbym leciał swoim Trabim nad morzem! I właśnie w takim momencie… proza życia kierowcy. Muszę na stronę. Ale nie mogę, bo my zbliżamy się do bramek wjazdowych. Ciśnienie rośnie. Pomocny okazał się kubek po kawie… W końcu docieramy do wysepki, tam z mostu wjeżdżamy do kilkukilometrowego tunelu. Niebo znów widzimy już obok lotniska w Kopenhadze.

RADIO RAJD MILCZY

Zwykle na CB-radio nawijamy bez końca. Czasami są to ważne informacje, a chwilami żarty. Ale teraz głośnik milczy. Widać wszystkim zaparło dech, podziwiają duńskie widoki. Tymczasem dojeżdżamy do kolejnego mostu, a raczej dwóch nad Wielkim Bełtem. Tutaj wrażenie jest jeszcze większe. Widzimy przepływające pod nami kontenerowce i żaglówki. W zasadzie jesteśmy nad morską autostradą łączącą Morze Bałtyckie z resztą wielkiej wody. Kolejny most nad Małym Bełtem już znacznie krótszy. Wreszcie docieramy na stały ląd. Moja kierownica mówi dość! Znowu ma luzy. I to jeszcze większe. Dalsza jazda może być ryzykowna. Na parkingu cała ekipa szuka rozwiązania. Ratunkiem są trytytki, czyli plastikowe opaski od Tomka Franciszkiewicza. Zacisnąłem kilka. Kierownica trzyma porządnie. Teraz spokojnie można jechać do samego Hamburga. Przy okazji pobijam rekord prędkości. Wskaźnik pokazuje 135 km/h. Dla Trabanta to więcej niż prędkość światła.

W GRUPIE BYTOWIAKÓW RADA ZAWSZE SIĘ ZNAJDZIE

Kolejny dzień zapowiada się spokojnie. Przed nami najkrótszy dystans: Hamburg – Wolfsburg. Muszę jeszcze tylko wypolerować samochód. P. Szlachetka doczyszcza jeszcze opony i plastiki, aby moje auto choć w części lśniło jak jego Audi Sport. Jesteśmy gotowi do wyjazdu. Ruszamy z parkingu. Nagle Scirocco zajeżdża mi drogę. Wciskam pedał hamulca. Na nic, Trabi się nie zatrzymuje! Szybko odbijam kierownicą w bok z użyciem hamulca ręcznego. Informuję na CB, że nie mam hamulców. P. Gierdalski oznajmia: „Awaria pompy hamulca”. Nie ma wyjścia. Trabant odcinek do Wolfsburga pokonuje na lawecie prowadzonej przez Filipa Napierałę. Kiedy pomykamy po autostradzie, Marcin Idzik kontaktuje się z „Kobrą”, czyli Arturem Warsińskim, który ma się z nami spotkać na miejscu. Rozwiewa moją nadzieję. Nie ma szans na dostarczenie pompki. Po chwili podczas postoju P. Gierdalski ponownie zagląda do Trabanta i – jak to ma ostatnio w zwyczaju – stawia diagnozę. Jeszcze gorszą! Tego nie da się naprawić podczas rajdu. Nawet jeśli miałby wszystkie części, to zajęłoby to zbyt wiele czasu. Próbuje wytłumaczyć, że zepsuł się mechanizm związany z pedałami sprzęgła i hamulca. Ja nie chcę tego przyjąć do wiadomości. Wiem, że Piotr ma na myśli moje bezpieczeństwo, ale trudno się z tym pogodzić.

Zdradzam reszcie ekipy, że marzę, by Trabantem jeździć po ulicach Berlina. Nie mam zielonego pojęcia, co sobie myślą na mój temat. To chyba litość. W końcu podchodzą Heniek Talewski i W. Diug. Mówią, że jednak znaleźli sposób na naprawę. Dołącza Daniel Żyźniewski, obiecując, że zajmą się Trabantem, gdy dojedziemy do Wolfsburga. W. Diug, nauczyciel pokoleń bytowskich samochodziarzy, wjeżdża młodszym kolegom na ambicję, mówiąc pół żartem, pół serio, że dzisiejsi mechanicy są wymieniaczami, a nie naprawiaczami. Nie wiem, nie komentuję, znów mam nadzieję. Na chwilę zapominamy o moim problemie. W Wolfsburgu odwiedzamy pierwsze z dwóch muzeów Volkswagena. Dołącza do nas pochodzący z Bytowa A. Warsiński. Mieszka i prowadzi firmę pod Brunszwikiem. Prezentuje nam swojego Mustanga z silnikiem V8. Szczególnie zachwycony wydaje się Łukasz Myszewski. Dzwoni do żony, informując, że zamiast mieszkania mogliby kupić Mustanga!

VOLKSWAGENOWY RAJ

W wolfsburskim muzeum najszczęśliwsi wydają się posiadacze produkowanej na miejscu marki. Wspomniany Ł. Myszewski, Szymon i Sławek Nowakowscy, Joanna i Marcin Cichoszowie oraz Julia i Marcin Idzikowie. Na wstępie urzekają nas popularne garbusy. Są wśród nich pierwsze egzemplarze jeszcze sprzed wojny. To właśnie te samochody były początkiem popularnej w świecie marki. Tutaj stoją w niemal każdej konfiguracji. Wrażenie robi żółte cabrio. Są także bardziej dziwaczne, jak wykonany z… drewna, z powyginanych prętów, a nawet z wikliny. Bytowiacy zachwycają się unikatowymi modelami Golfa I, czyli tym, co kochają. Zauważają szczegóły sugerujące, że pochodzą z limitowanych serii. Kończąc zwiedzanie, ekipa zalicza jeszcze sklepik z gadżetami VW.

Wieczorem wraca temat Trabanta. D. Żyźniewski wraz z żoną Alicją proponują powołanie trzyosobowej komisji. Ma zadecydować, czy po ewentualnej naprawie Trabant będzie bezpieczny. I to jednogłośnie. Wiem, że przemawia przez nich rozsądek. Ja jednak obawiam się, że komisja powie nie. Niestety, przypomina mi się rozmowa z Rafałem Jemielitą, który jechał z Bytowa do Dąbrówki moim Trabantem. Mówił, że kierownica ma zbyt duży luz, pedały pracują niepoprawnie. Wtedy zbyłem go, sądząc, że w końcu redaktor z TVN Turbo na co dzień testuje auta z najwyższej póki – co może wiedzieć o jeździe Trabantem?! One tak mają… Teraz widzę, że Rafał miał rację. No i co z tego? Chcę jechać za wszelką cenę. Rajd to rajd. Wracamy na parking, a tam P. Gierdalski ma pomysł. Nazajutrz chwilę po godz. 6.00 ekipa M. Tomaszewski, M. Knop i P. Gierdalski ruszają w poszukiwaniu Bauhausu z materiałami budowlanymi. Potem trochę szlifowania, montowania i… zjeżdżam z lawety. Teraz możemy jechać do miejscowego miasteczka samochodowego Autostadt.

WYPEŁNIJ ANKIETĘ, WYPEŁNIJ ANKIETĘ, WYPEŁNIJ…

Zlokalizowane tuż obok fabryki Volkswagena jest nie tylko miejscem obsługi klienta, ale przede wszystkim atrakcją turystyczną. Oczywiście najważniejsze dla nas jest muzeum. Zauważamy dwa charakterystyczne kompleksy. Stary z czterema kominami z elektrowni zasilającej fabrykę oraz dwa wieżowce w kształcie walca pełniącego rolę parkingu dla nowych aut. Niestety, z powodu surowych restrykcji antycovidowych nie można przejechać się windą, podziwiając futurystyczny parking od środka. Przy okazji trudno nie odczuć niemieckiego strachu przed COVID-19. O ile w Skandynawii trudno było znaleźć kogoś w maseczce, tak u naszych zachodnich sąsiadów wręcz przeciwnie. Przed muzeum sprawdzają paszporty covidowe, spisują dane i zaznaczają opaskami. Wchodzimy dalej i sytuacja się powtarza. Ostatecznie na terenie samego Autostadt przechodzimy aż 5 takich kontroli. Chyba powariowali! Sześć godz. zwiedzania mija szybko. Wykorzystuję chwilę na spacer wokół stadionu Volkswagen Arena, na którym swoje mecze rozgrywa aktualny lider piłkarskiej Bundesligi VfL Wolfsburg.

cdn>>