W czwartek nasze auta odpoczywają. Pod hotel przyjeżdża po nas zabytkowy San, wysłany przez Tomasza Wenę. Jedziemy do jego muzeum. Jednak w pewnym momencie autobusem zaczyna szarpać. Powtarza się to kilka razy. Stajemy. Tomasz informuje, że zapomniał zatankować. W połowie drogi pchamy więc autobus przez miasto. Jest wesoło, jakby to miała być dodatkowa atrakcja. Docieramy na miejsce, gdzie poznajemy gościnność gospodarza. Rozpalony potężny grill, obok smażą się pierogi, a za nimi bigos, do tego długi stół wciśnięty między setkami zabytkowych pojazdów. Można się napić wody z sokiem z saturatora. Są też inne trunki, o który nie wypada wspominać uczestnikowi rajdu. Całkiem blisko na wysięgniku rozpoznajemy bytowskiego Wartburga, którego naprawia muzealny mechanik pan Leszek, znany z targów i filmików na YouTube. Jest twarzą muzeum Wena. Okazuje się, że oprócz problemów z cieknącym olejem trzeba naprawić półośkę. Podczas gdy pan Leszek usuwa usterkę Wartburga, my poznajemy historie wszystkich przechowywanych tu pojazdów. Tomasz pamięta przebieg każdego z nich. Wiele samochodów na liczniku ma ledwie kilkaset kilometrów. W rzędzie maluszków wskazuje tego, którym Bob Marley jeździł po Jamajce. Następnie unikatowe wersje rajdowe, a także ten, który jako ostatni opuścił taśmę produkcyjną w Bielsku-Białej. Obok stoi samochód należący dawniej do Benedykta XVI. Jest także Warszawa w wersji cabrio, którą na pierwszomajowych pochodach jeździł Edward Gierek. Tak, to samochodowy raj. Nie wiadomo, na co patrzeć, czy na Volkswageny buliki, może na Porsche, Ferrari czy na Renault Alpine. Auta niczym zabawki poukładane na półkach. Z drugiej strony różne wersje Syrenek i Fiatów 500, ulubieńców właściciela muzeum. Po kilku godzinach Tomasz zabiera nas do miejsc, gdzie przetrzymuje kolejne auta. Liczy, że w niedługim czasie zbuduje muzeum z prawdziwego zdarzenia, w którym będzie mógł pokazać większość swoich eksponatów. Widać, że ma już pomysły na poszczególne ekspozycje. Zdradza m.in. sposób prezentacji policyjnego Trabanta ze wschodu i Mercedesa z zachodu. Pomiędzy nimi postawi betonowe elementy Muru Berlińskiego, prawdziwe. Odwiedzamy także jego drukarnię Wena. Jak przystało na fascynata motoryzacji, jej elewacja ma kształt auta. W środku między biurkami i komputerowymi stanowiskami pracy stoją meble z przerobionych samochodów. Przy wejściu wita nas pięknie odrestaurowany Komar, którego szef drukarni zdążył już oddać na charytatywne aukcje, na których odkupuje go za kwoty kilkukrotnie przewyższające jego wartość. Potem wchodzimy do hal, a tam między maszynami na najwyższych półkach stoją kolejne motoryzacyjne eksponaty. Wielu z nas zazdrości takiego otoczenia pracy. Dochodzi do nas, że kolejnym punktom na naszych przyszłych motoryzacyjnych trasach nie uda się przebić tego, co widzimy w Oławie.

Piątek, dzień powrotu do Bytowa. 500 km do pokonania. Po drodze odłączają się od nas Karol Malek, który w swoim BMW wozi Wiesława Frankowskiego – jednego ze sponsorów rajdu, któremu tak bardzo spodobał się nasz Dan-Car, że postanowił kupić zabytkowego Mercedesa, aby za rok pojechać własnym autem. My udajemy się do Kąkolewic, do tamtejszego Magazynu Wystawowego Polskiej Motoryzacji. Choć jest co oglądać, mamy w głowach to, co widzieliśmy dzień wcześniej. Pod Człuchowem nawala Syrenka. Dotychczas sprawowała się bez zarzutów. Maciej tłumaczy, że wyrobiła się guma, z której wydostał się smar i coś tam ocierało o coś tam i jest bliskie eksploatacji. Maciej wie, że musi zamówić nowy zestaw półośki z czymś tam. W Bytowie na stacji Shell wita nas zastępca burmistrza Mateusz Oszmaniec. Udajemy się jeszcze na pamiątkowe zdjęcie pod Auto-Hitem. Rajd Dan-Car to nie tylko przyjemność z podróży, to także pomaganie Fundacji Platynowa Drużyna. W ramach jej akcji #car2rare kierowcy dobrowolnie wpłacają po 10 groszy za przejechany kilometr. Wg mapy powinniśmy pokonać 2222 km, jednak następowały korekty tras, inni się gubili, a jeszcze inni narobili dodatkowych kilometrów na torze i w konsekwencji wszyscy przekroczyli kilometrowy plan. W przeciwieństwie do poprzedniego rajdu Trabant spisał się bez zarzutu. Nawet nie musiałem używać trytytek, a maskę otwierałem tylko w celu sprawdzania poziomu oleju. Choć jeszcze nie zdążyliśmy podsumować tej edycji, wstępnie wytyczyliśmy już trasę przyszłorocznego rajdu. Pojedziemy do Bratysławy, Wiednia i Karlowych Warów. O szczegółach będziemy myśleć za kilka miesięcy. Teraz czas na odpoczynek