Eisenach, Suhl, Zwickau – miejsca święte dla DDR-owskiej motoryzacji. Czy ludzie kochający samochody mogą się do nich wybrać inaczej niż Trabantem albo Wartburgiem? My w stowarzyszeniu Byt-Kar odpowiedzieliśmy sobie, że w żadnym razie. Jedziemy latem…

KOCHANIE, JEST SUPEROKAZJA!

Przyznam, początek był przypadkowy. Ni stąd, ni zowąd zamarzyło mi się stare auto. Zacząłem przeglądać ogłoszenia. Począwszy od sprawdzenia, ile kosztują Syrenki. Wartość zadbanych egzemplarzy z nową tapicerką i pięknym lakierem przekraczała 20 tys. zł. Tańsze wymagały zaawansowanej renowacji. Drogo, nie dla mnie, może w następnym wcieleniu… Uwagę zwróciłem też na Warszawy i duże Fiaty. Oczywiście musiałem się pilnować, co jakiś czas zerkając, czy aby szef nie widzi, czym zajmuję się przy biurku. Siedział u siebie, więc szukałem dalej. W pewnym momencie na monitorze dostrzegłem Trabanta kombi. Nie pamiętam czy to czas zatrzymał się w miejscu, czy poczułem motylki w brzuchu (tak w pismach dla pań określają podniecenie). Trafiła mi się miłość od pierwszego wejrzenia. Był śliczny i zdaje się bez wad. Właściciel chciał 5,3 tys. zł. Nie potrafię się targować, a chciałem taniej, więc wymyśliłem jedno zdanie. Ćwiczyłem je przed rozmową z właścicielem: „znalazłem lepszego, ale jak Pan sprzeda mi go za 4,5 tys. zł, to biorę bez oglądania”. Potem zadzwoniłem, deklamując wyuczoną regułkę. Mężczyzna zgodził się bez wahania. Pozostało tylko przekonać żonę. Zacząłem zastanawiać się, co jej powiedzieć. A może już ktoś inny w tej chwili ogląda mojego Trabiego? – wpadło mi nagle do głowy. Nie było na co czekać, zadzwoniłem do ślubnej od razu. „Kochanie, jest superokazja, Trabant za pół darmo. Wiesz, taki śmieszny samochód, ale tak naprawdę duuużo więcej wart (…)”. Iwona przerwała te „przekonywanki”, skróciła moje męki, zgodziła się. Co ciekawe, potem nie była zazdrosna, gdy nad biurkiem zawiesiłem zdjęcie Trabanta. Auto miało niewielki przebieg i co ważne, w środku bardzo zadbane. Już zacząłem wyobrażać sobie nasze pierwsze wspólnie przejechane kilometry…

Miałem za sobą długą nieprzespaną noc. Nasz kogut zza miedzy, wyraźnie zaspał. Skoro świt wyruszyliśmy z Danielem Zakrzewskim do Kolbud. Przyjaciel opowiadał po drodze o wędkowaniu, o szczupakach i linach… Nie wiem, jak można się pasjonować czymś dostępnym w każdym sklepie z rybami? Co innego mój piękny Trabi! Już widziałem go oczyma wyobraźni na naszym podwórku. Czułem dreszczyk emocji. Umowę podpisaliśmy szybko! Dopiero potem przyszło mi do głowy, że chyba jednak powinienem był ją przeczytać, te nerwy, to podniecenie! Wsiadłem już do swojego wozu. Co za uczucie! Ledwo się do niego zmieściłem, ale to nie przeszkadza. Brak luksusu bywa przygodą. W drodze powrotnej ludzie machali na widok auta made in DDR. Miałem się trochę jak Honecker objeżdżający okolice Berlina w 1978 r. W Bytowie oczywiście zacząłem od myjni. Gdy nie bez trudu wyszedłem z mojego auta, czułem każdą kostkę, mięsień, ścięgno, a przecież przejechałem ledwie 80 km. Szybko jednak wyjaśniłem to sam z sobą, mówiąc: „ale frajda!”.

MIODOWY MIESIĄC

Już na początku trzeba było wymienić linkę sprzęgła i dokupić nowy akumulator. To normalne, zawsze coś takiego wypadnie. Trabi wygrał rywalizację z Land Roverem, który zresztą znów stał w warsztacie. Wspólnie z rodziną nowym nabytkiem zaliczyliśmy kilka wystaw pojazdów klasycznych. Kiedy jednak minęło pierwsze zauroczenie, zaczęło docierać do mnie, że mój Trabi ma jednak nieco więcej wad, niż przypuszczałem. Zacząłem się bać, że schylając, zobaczę coś, czego nie chcę. Wolałem myśleć, że te niewielkie plamki rdzy w progu są mało istotne. Te niepokojące sygnały ani na chwilę nie odebrały marzeń o przygodzie z Trabantem takiej jak w komedii „Go Trabi go”, w którym niemiecka rodzina wybrała się tym autem na wakacje do Włoch. A co tam, my też możemy! Zabiorę rodzinę do Zwickau, do miejsca narodzin Trabiego. Będę namawiać do tego innych bytowiaków, właścicieli „zemsty Honeckera”. Tak, tak właśnie zrobię – pomyślałem.

Podczas wyjazdu na największy zlot miłośników pojazdów klasycznych na Kaszubach, który ma miejsce w Stężycy, wymyśliłem nawet nazwę wypadu na teren wschodnich Niemiec – „Rajd Dan-Car”. Sponsor to nie tylko wsparcie, ale i prestiż. Dopiero na miejscu opowiedziałem o pomyśle Danielowi Żyźniewskiemu, współwłaścicielowi firmy Dan-Car. Zaakceptował go z uśmiechem. Można było zacząć organizować ekipę i planować szczegóły. Pomału! Przecież ciągle byłem w Stężycy. Co więcej, nadarzyła się okazja, by na scenie rozpropagować rajd. Wyszedłem i opowiedziałem wszystko dziennikarzom pracującym na co dzień w TVN Turbo. Pomysł im się spodobał, ale… palcem pokazali mi rdzę na moim Trabancie! Zrobili to publicznie! Czar prysł. Trabant miał poważną wadę. Jednak szybko zapewniam, że samochód przejdzie metamorfozę. Ech… a mówi się, że te auta nie rdzewieją, bo ich karoseria jest z duroplastu. Nic bardziej mylnego. Pod plastikiem znajduje się metal, niezakonserwowana blacha najniższej jakości. Ale znów dopisuje mi szczęście, bo koledzy z Bytowskiego Towarzystwa Miłośników Pojazdów Zabytkowych Byt-Kar Krystian Szopiński i Mariusz Blank oferują pomóc. Rozbiorą, wypiaskują, pospawają, pomalują i złożą. Mój Trabant zyska drugą młodość! Z drugiej strony do głowy przyszła mi taka myśl: gdybym wtedy sprzedawcy zaproponował niższą kwotę za auto, czy również by ją przyjął? Czy przestałem już kochać mojego Trabiego? Nie, absolutnie. Nasz związek się pogłębia, przekształca, dojrzewa. To, co się wokół niego dzieje, jest przecież dowodem miłości. Dostanie nowy kolor, klimatyczną tapicerkę i co ważne zdrowie.

RAJD DAN-CAR

Kiedy mój Trabi pojechał do warsztatu, przygotowanie rajdu zaczęło nabierać rozpędu. Kolega z Byt-Karu Leszek Wrzesiński nabył świetnego Wartburga. To też produkt DDR-u, można by powiedzieć kuzyn Trabanta. Trzeba zmodyfikować trasę rajdu. Zajrzymy nie tylko do Zwickau, ale również do Eisenach, gdzie produkowano Wartburgi. Leszka długo nie trzeba przekonywać. Pojedzie. Przy rozmowie obecny był także Krystian, któremu pomysł nowego przedsięwzięcia również się spodobał. – Nie mam samochodu z NRD, czy mogę jechać Polonezem? – pyta. Czy można mu odmówić?

Wydarzenia nabrały tempa. Pojechaliśmy na kolejną wystawę. Tym razem do Studzienic. Podjechał miejscowy dwusuwowy Trabant. Wzbudził ogromne zainteresowanie. – Chce Pan go sprzedać? – zapytał właściciela Grzegorz Rycko. Targowanie trwało krótko. W Byt-Karze mamy już trzeciego Trabanta. Acha, zapomniałem powiedzieć, że Wiktor Gierdalski był pierwszym właścicielem tej marki w naszym towarzystwie. Od półtora roku przeprowadza renowację swojego pojazdu. Na rajd, jak zapewnia, zdąży. Tymczasem w posiadanie kolejnego „forda kartona” wszedł Stasiu Szuster. Oni to robią specjalnie, aby pojechać na rajd! Ale chyba o to chodzi…

W końcu Rajd Dan-Car zyskuje dokładny termin, regulamin i nawet specjalny profil w internecie. Większość naszych spotkań i rozmów na fejsie zaczyna dotyczyć tego wspólnego przedsięwzięcia. A dopiąć trzeba sporo. Dla wielu pokonanie 1700 kilometrów w 5 dni nie wydaje się czymś trudnym. Jednak uwierzcie, jazda kilkudziesięcioletnimi pojazdami potrafi zmęczyć. Należy się też liczyć, że do Bytowa nie wrócimy na własnych kołach.

Ostatni lifting nasze plany przechodzą w garażu Grzegorza. Gospodarz namawiał do wprowadzenia kolejnego punktu wycieczki. – Blisko Eisenach leży Suhl. Tam produkowano Simsony – powiedział. Komu jak komu, ale jemu wierzymy na słowo. Posiada piękną kolekcję tych jednośladów. Zgodziliśmy się jednogłośnie. Do naszej grupy dopisał się również prezes Byt-Karu Witold Diug. Posiada kilka zacnych klasyków, ale do DDR chce pojechać Fiatem Cinquecento. Na listę startową dopisały się także Fiaty 126p, Skoda 105 i Garbus. Ten ostatni, Marcina Idzika, w drodze wyjątku będzie jedynym reprezentantem motoryzacji zachodniej w naszej kawalkadzie. Na fejsie namawialiśmy także właściciela Żuka Darka Rolbieckiego. Obawiał się, czy uda mu się doprowadzić pojazd do idealnego stanu. Uświadomiliśmy mu jednak, że nie ma wyjścia. Jego niebieski blaszak musi być dopełnieniem, ozdobą kolumny jadącej z miasta na Kaszubach aż do Saksonii i Turyngii.

Bogdan Adamczyk

Na zdjęciu Leszek Wrzesiński, Stanisław Szuster, Mariusz Blank i Krystian Szopiński, czyli członkowie ekipy BYT-KAR przygotowują się do rajdu.