Dwa lata zajęło wyremontowanie zniszczonej WSK-i. Teraz przyciąga zazdrosne spojrzenia miłośników jednośladów.

Jakub Nizio z Bytowa od zawsze chciał mieć motor. Dwa lata temu zamieścił w Kurierze ogłoszenie, że kupi jednoślad. Po dwóch miesiącach zgłosił się sprzedawca. – Pojechaliśmy z teściem Bronisławem do Grzmiącej. Pan trzymał WSK-ę w stodole. Obejrzeliśmy. Była stara, ale sprawna. Przegadaliśmy to i kupiłem – mówi J. Nizio. Pojazd był w kiepskim stanie. Na szczęście nowy właściciel nie został sam z naprawą. Gdy tylko wychodził na podwórko, by pogrzebać w motorze, zaraz obok pojawiał się teść. – Za młodu miał tylko komarka, ale znał się na rzeczy. Gdyby nie on, nie wiem jakbym sobie poradził, bo WSK wymagała kapitalnego remontu, szczególnie silnika. Sporo części brakowało, trzeba było na bieżąco je dokupować. Nie mieliśmy też odpowiedniego sprzętu, aby go odmalować. Oddaliśmy do lakiernika. Odwalił kawał dobrej roboty – tłumaczy Jakub. Pojawiły się jednak trudności, które trudno było przeskoczyć. – Nie miałem specjalisty od centrowania kół, bo w Bytowie nie ma nikogo takiego. Na szczęście znów z pomocą przyszedł teść. Znał w okolicy jakiegoś pana, któremu mogłem bez obawy oddać motor. Koła ustawił perfekcyjnie – tłumaczy właściciel WSK-i.

Doprowadzenie maszyny do stanu idealnego zajęło duetowi teść – zięć dwa lata. Teraz na maszynie J. Nizio przemierza bytowskie szlaki niemal codziennie. – Często ludzie zaczepiają mnie i składają oferty kupna. Ale dla mnie moja WSK nie jest na sprzedaż. Włożyłem w nią kawał serca. Mam w związku z motorem plan. W niedalekiej przyszłości chciałbym z żoną wybrać się na dłuższą przejażdżkę, bo nigdzie ze mną jeszcze nie była – mówi J. Nizio.

Diana Krywiak