Lubi antyki, głównie stare meble. Wkłada dużo pracy, aby przywrócić im dawny blask. Pasję przeniósł na samochody. I to w związku z nią odwiedzamy Edwarda Chabowskiego z Bytowa.

Początkowo zastanawiał się nad zakupem VW Garbusa. Jednak przypadek sprawił, że w 2006 r. stał się właścicielem francuskiego Citroëna 2CV. – Kolega poinformował mnie, że na szrocie w okolicach Hamburga stoi „cevałka” – rozpoczyna opowieść E. Chabowski, dodając: – Kosztowała zaledwie 200 euro. Doszły jeszcze oczywiście koszty transportu. Auto zobaczyłem dopiero na lawecie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że czeka mnie sporo pracy.

Jednak zanim pojazd trafił do Polski, trzeba było załatwić dokumenty w centralnym rejestrze pojazdów we Flensburgu (północne Niemcy). – Taki był wymóg – wyjaśnia pasjonat, który postanowił autu dać nowe życie. – Miał przełamaną ramę. Musiałem ją odtwarzać. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że można kupić nową w całości. Mechanicy sztukowali kawałek po kawałku. Powstały nowy szkielet i podłoga. Regularnie nadzorowałem postępy prac. Na szczęście karoseria była w lepszym stanie. Miałem farta, bo pomógł mi Stasiu Malek piaskujący blachy w swoim zakładzie – wspomina E. Chabowski. Przy okazji zaznacza, że paradoksalnie dziś jest łatwiejszy dostęp do nowych części niż dawniej. – Gdy remontowałem swój egzemplarz, musiałem włożyć sporo wysiłku, by znaleźć części do silnika. Obecnie takich problemów nie ma. Można złożyć całą „cevałkę” z nowych elementów, a także kupić kompletny nowiutki silnik – mówi.

Kiedy w latach 1936-1938 projektowano ten pojazd, zakładano, że będzie tani w produkcji i utrzymaniu. Stąd jego bardzo skromne wyposażenie. Jeszcze przed wojną wypuszczono 250 prototypowych egzemplarzy. – Przed wkroczeniem Niemców do Paryża rozebrano je i dobrze ukryto. Żaden egzemplarz nie wpadł w ręce nazistów. Produkcja ruszyła dopiero po wojnie w 1948 r. – opowiada pan Edward. Ten kultowy pojazd produkowano aż do 1990 r., choć przez wiele lat nosił miano brzydkiego kaczątka.

Egzemplarz, który trafił do Bytowa, ma 31 lat. – Poprzedni właściciel najwyraźniej nie dbał o swoją kaczkę. Musiał być trzymany w złych warunkach. Wiele lat stał na złomie – mówi. Nic dziwnego, że wiele wysiłku kosztowała również renowacja wnętrza. Oryginalne siedziska były prymitywne. – Z założenia miał to być tani samochód, więc fotele przypominały turystyczne leżaki. Za pomocą naciągających gumek na rurkach wisiało płótno. Robiąc nowe, zastąpiłem je fotelami zrobionymi od podstaw przez świetnego tapicera Jasia Hajduka z Bytowa. Nabyłem błam czerwonej skóry. Szukałem także skrawków czarnego koloru w lumpeksach, bo jak wielu renowatorów, starałem się zminimalizować wydatki – mówi pasjonat. Kiedy pytamy o koszty restauracji auta, nie chce ich zdradzać. – Nie wiem, czy ta wiedza jest potrzebna mojej żonie – śmieje się. Dziś wartość jego egzemplarza szacowana jest na ok. 12 tys. euro. – Kiedyś na próbę wrzuciłem informację na portale motoryzacyjne. Zainteresowanie było spore. O ile w kraju niezbyt, to z zagranicy spływały oferty. Nawet z Nowej Zelandii – mówi.

– Nawiązując do kosztów, należy wspomnieć, że podczas produkcji 2CV oszczędzano nie tylko na fotelach, ale również na dachu. W dawnych czasach blacha była w cenie, dlatego przy tym modelu wykorzystywano welur i płótno. Lubię czasami zdjąć dach, aby poczuć wiatr we włosach. Zresztą mam słabość do kabrioletów – zdradza E. Chabowski, który jednak tego typu emocji doznaje częściej, jeżdżąc swoim innym cackiem – BMW Cabrio. Nie oznacza to jednak, że Citroën cały czas stoi w garażu. – Pokonywałem nim już stukilometrowe trasy, poznając jego ekonomiczne walory. Oprócz tego, że jest bezawaryjny, spala poniżej 4 litrów na setkę! Ponadto jadąc nim, czuję się jak francuski aktor filmowy Louis de Funes uciekający przed szalonymi zakonnicami – śmieje się bytowski pasjonat. Pojazd prowadzi się bardzo przyjemnie nie tylko z powodu uśmiechu oglądających, ale także dzięki komfortowi, jakie daje zawieszenie. – Nieprzypadkowo wykorzystano jego nadwozie do produkcji bardzo popularnego wojskowego samochodu Citroëna Mehari – dodaje.
Ostatnio motoryzacyjna pasja pchnęła pana Edwarda do kolejnego projektu. W jego garażu stoi Syrena 105 Lux. Karoseria jest już pokryta nowym lakierem ecrú. Obecnie trwają prace nad jasnobeżową tapicerką. Jeśli będzie wykonana tak jak wnętrze czerwonej „kaczki”, to możemy być spokojni o jakość. Bytowski pasjonat ma nadzieję dojechać Syrenką na przyszłoroczną wystawę starych aut na bytowskim rynku. Ale to już będzie historia na inną opowieść.

Bogdan Adamczyk