Wiem, wiem… Może to trochę nieracjonalne, wręcz dziwne. Ale co z tego, nic nie poradzę, że kiedy widzę ciekawy samochód, najlepiej z długą historią, muszę się o nim czegoś dowiedzieć, zwłaszcza kiedy na tablicy ma wypisane GBY.

CZĘŚĆ DRUGA – GONIMY GO!

Z tym autem było trochę inaczej. Stałem sobie, jak kodeks drogowy każe, grzecznie na światłach. Chciałem skręcić z ul. Sikorskiego w ul. Gdańską. Mam czas popatrzeć w lewo, w prawo, przed siebie. No i… Nieopodal jakiś automobilowy anioł postawił zadbanego Poloneza. Wiedziałem, że to znak od niego, że to nie przypadek. Wiedziałem, co mam w tej chwili robić. Zakupy mogą poczekać. Kierowca Poloneza chciał skręcić w ul. Gdańską, jak ja. Zapaliła się zielona strzałka. Ruszyliśmy powoli. Nie mogłem go stracić z oczu. Spojrzałem w lusterko, czy zdąży się włączyć do ruch. Jechał! Ale jak go zatrzymać? Nie mam policyjnego koguta i lizaka. Co więcej, dzielą nas dwa pojazdy. Zwolniłem, niech mnie dogoni. Przed nami wyrosło rondo Solidarności. Zrobiłem więc półtora okrążenia. I już miałem go przed sobą. Dopiero wtedy zdradziłem siedzącej obok żonie, że pojedziemy za Polonezem. Iwona mnie rozumie. – A co będzie, jeśli się długo nie zatrzyma? – zapytała tylko. Wytłumaczyłem, że przecież mamy pełny bak, a on musi się w końcu gdzieś zatrzymać. Skręcił w jedną ulicę, potem w drugą. W końcu zatrzymał się na parkingu. Podszedłem do niego i aby nie wystraszyć, uśmiechnąłem się, mówiąc, że podoba mi się jego pojazd. Wyjaśniłem, że chciałbym zrobić sesję zdjęciową, poznać historię auta. Nie było problemu. – Bardzo chętnie. Zapraszam do siebie do Kleszczyńca – zgodził się właśnie poznany przeze mnie Paweł Kisielewski. Mało tego, od razu dał się namówić na udział w wystawie pojazdów zabytkowych i klasycznych w Miastku.

Skorzystałem z zaproszenia. Tydzień później udałem się do Kleszczyńca. – Mieszkam w lesie, gdzie trudno za pierwszym razem trafić. Wyjadę więc naprzeciw – proponował mój gospodarz. Zamiast Poloneza czekał na mnie fantastycznie odrestaurowany UAZ. – Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu! – pomyślałem. Zacząłem namawiać Pawła, aby na wystawę do Miastka zabrał również tę radziecką terenówkę. – Niestety, ma pewną usterkę, której nie zdążę naprawić – zgasił mój entuzjazm. Obiecał jednak, że za rok, gdy jego UAZ będzie obchodził 50-lecie, urządzimy mu urodziny na zlocie pod Grodem Rummela.

Zabrałem się więc za fotografowanie pomarańczowego 31-letniego Poloneza. Kolor bardzo fotogeniczny. – Samochód mimo tego, że w chwili zakupu miał przebieg zaledwie 39 tys. km, był bardzo zgnity. Niski stan licznika wynikał z tego faktu, że właściciel, oficer Wojska Polskiego, chyba częściej poruszał się autem służbowym. Ząb czasu nadgryzł nieco błotniki. Na szczęście na internetowej aukcji znalazłem nowe w idealnym stanie – opowiadał P. Kisielewski.

Zdradził, że pierwotnie Polonez był pomalowany na biało. – Trzy lata temu pokryłem go tym pomarańczowym lakierem – wyjaśniał. Ale to nie wszystko. – Wymieniłem także silnik na dieselowski z innego zgnitego Poloneza z przebiegiem 130 tys. km – dodał hobbysta, który o Polonezach wie wszystko. – To już dwunasty samochód tej marki na moim koncie. Pierwszego nabyłem w 1996 r. Są łatwe do naprawienia, bo polskie – śmiał się. Tłumaczył, że najwięcej problemów, jak to w Polonezach, jest z wyjącym tylnym mostem.

Rozglądając się ciekawsko, dostrzegłem w garażu pełnym części, kluczy i narzędzi, że za motorynką stoi jeszcze czerwona Zastava 750, a raczej to, co z niej zostało. Choć mocno zakurzona, łatwo można sobie wyobrazić jej prawdziwy blask. Czekała na swoją kolej. Przypomina nieco kultowego Fiata 500. – Mają ze sobą wiele wspólnego. Ten samochód kupiłem w 1998 r. W końcu się za niego wezmę. Wstawię silnik od Cinquecento – snuł plany. Zapewne mu się uda. Odrestaurowywał przecież nie tylko Polonezy, ale również Fiaty 125p, 126p, 1100, a także Żuka.

Paweł liczy, że w jego ślady pójdzie syn Krzysztof. – Co prawda na razie uczęszcza do szkoły podstawowej, ale już mi pomaga – opowiadał nie bez dumy. Jego dorobek nie kończy się na motoryzacji bloku wschodniego. – Przerabiałem także kilka angielskich Land Roverów, którym przekładałem kierownicę na lewą stronę. Moim marzeniem jest przygotować dla siebie roadstera Mercedesa SL – rozmarzył się.

Pożegnaliśmy się, wiedząc, że wkrótce spotkamy się na zlocie. Nie śpieszyłem się, wracając do Bytowa, licząc, że a nuż uda mi się wypatrzeć coś nowego.

Bogdan Adamczyk

ZOBACZ CZĘŚĆ PIERWSZĄ:

Dawniej popularne, dziś już klasyki (1)