Wiem, wiem… Może to trochę nieracjonalne, wręcz dziwne. Ale co z tego, nic nie poradzę, że kiedy widzę ciekawy samochód, najlepiej z długą historią, muszę się o nim czegoś dowiedzieć, zwłaszcza kiedy na tablicy ma wypisane GBY.

CZĘŚĆ 1 – DO TRZECH RAZY SZTUKA

Jechał sobie pomału ul. Wojska Polskiego. Zobaczyłem go w chwili, gdy mijał rynek. Stanąłem i obracając głowę, odprowadzałem go wzrokiem, aż zginął mi z oczu gdzieś koło dawnego Peweksu. Potem widziałem go jeszcze raz, na jednym ze zlotów. Ten stylowy, kremowo-bordowy Trabant, z rejestracją GBY, zaczął zaprzątać moje myśli. Wiedziałem, że muszę zaspokoić ciekawość, muszę dotrzeć do właściciela tego „Honeckera”. Najpierw, a jakże, zadzwoniłem do kolegi Maćka Myszki z naszego Byt-Karu. To on współorganizował wystawę pojazdów zabytkowych w Bytowie. Musi być dobrze zorientowany w temacie. – Był na naszej wystawie, ale nie znam właściciela – powiedział mi. Zacząłem więc przeglądać facebooka. Jednak bezskutecznie. Trochę traciłem nadzieję, gdy pewnego razu, sprawdzając wiadomości wysłane na profil autokaszuby.pl, przeczytałem: „Cześć, nazywam się Krystian Kałuża. Jestem właścicielem Trabanta, może chcielibyście zrobić kilka zdjęć na swój portal?”. O rany, chyba nasze podświadomości muszą nadawać na tych samych falach! Super! Tym bardziej że zbliżała się jesień. Ale zostało jeszcze trochę czasu na późnoletnią sesję zdjęciową. Umawiamy się. Niestety, pogoda krzyżuje nasze plany. W końcu ustalamy konkretną datę i miejsce. Dzwoni Krystian: „Musimy przełożyć spotkanie, bo żona rodzi…” No, gratuluję, ale co z Trabantem… Ustalamy drugi termin. Wreszcie uda się pstryknąć fajne fotki. Jednak nic z tego. Tym razem ja muszę przełożyć spotkanie. Zaliczyłem stłuczkę. Latam, załatwiając formalności, szukając warsztatu i wszystko inne. – Trzeba zatem przełożyć sesję na wiosnę – mówi K. Kałuża, dodając: – Auto zabezpieczyłem na zimę, przykrywając kocami.

Co nie udało się w tamtym roku, uda się w następnym. Odwiedziłem Krystiana w jego domu, w Kiedrowicach. Auto czekało na podwórku. – Specjalnie na tę okazję wypolerowałem je woskiem – powiedział. Na sesję ruszyliśmy w kierunku pobliskiego jeziora, po drodze wysłuchuję historii samochodu made in DDR. – Kupiłem go w 2013 r. Wcześniej stał w garażu 7 lat. To, co zobaczyłem, zaskoczyło mnie. Byłem bowiem przekonany, że Trabanty są z plastiku i nie ma w nich co gnić. Tymczasem progi, a w zasadzie to, co z nich zostało, były doszczętnie skorodowane – opowiadał. W tym momencie K. Kałuża zaczął wymieniać niemal wszystkie elementy Trabanta. – Rozebrałem go i odbudowywałem od podstaw. Zacząłem od wspawania mocniejszych progów. Przemalowałem ramę, wymieniłem elementy zawieszenia, układ hamulcowy i kierowniczy. Zająłem się też instalacją elektryczną. Zdobywałem oryginalne części rodem z NRD. W końcu zająłem się zabiegami estetycznymi. Karoserię własnoręcznie okleiłem specjalną metalizowaną folią, samodzielnie wykonałem również tapicerkę – wymieniał dumny ze swojego projektu. Jednak jego praca przy Trabancie wydawała się nie mieć końca. – W tym roku wymieniłem już układ wydechowy, a w przyszłym dokończę bagażnik. Chciałbym go doprowadzić do możliwie najlepszego stanu – mówił o swoich planach.

Jak zauważył, obniżone zawieszenie i stylowa kolorystyka wywołuje u ludzi uśmiech. Dumna z tego jest 7-letnia córka, która towarzyszy ojcu przy wszystkich naprawach od samego początku. – W zasadzie to ona jest jego właścicielką – wyjaśniła żona Mirka. – To prawda – dodał Krystian. – Często mi towarzyszy w różnych wyprawach. Gdy tylko dorośnie stanie się jego prawowitym właścicielem, dlatego muszę dbać o auto – wyjaśniał. Jednym z motoryzacyjnych marzeń automaniaka z Kiedrowic jest wyjazd Trabantem na słynny zlot do Anklam w Niemczech. – Tam spotykają się miłośnicy tej marki z całej Europy – tłumaczył. Kto wie, może wybierze się tam całą rodziną, czyli z żoną i dwiema córeczkami.

Bogdan Adamczyk

ZOBACZ TAKŻE DRUGĄ CZĘŚĆ:

Dawniej popularne, dziś już klasyki (2)